Pozwól mi spróbować jeszcze raz
Rok: 2015
Reż: E. Blaszczyk
Wykonawcy:
Ewa Błaszczyk
Piano: Marcin Partyka
Gitara: Andrzej “e-moll” Kowalczyk
Saksofon: Sebastian Feliciak
Śpiew: Marianna Janczarska
-
Scenariusz i reżyseria: Ewa Błaszczyk
Kostium: Plich
Filmy, realizacja obrazu, fotografie: Wojtek Drozdowicz, Ania Błaszczyk, Paweł Wilewski
Program:
Mucha - M. Poniedzielski
Podróżowałam - D. Czupkiewicz / M. Partyka
Film - Marylin Monroe, Miasteczko Cud, Nekrolog
Mucha - M. Poniedzielski
Podróżowałam - D. Czupkiewicz / M. Partyka
Film - Marylin Monroe, Miasteczko Cud, Nekrolog
Piękna nieznajoma - A. Osiecka / J. Satanowski
Once - Hansard & Irglova
Życie to krótki sen - St. Soyka
Niepokój - A. Osiecka / J. Satanowski
Pocałunki - M. Pawlikowska / Z. Konieczny
Gwiazdy - J. Twardowski / H. Tabęcki
Bruno Schulz - J. Kleyff
Orszaki - A. Osiecka / J. Satanowski
Wenn ich mir was wünschen dürfte - F. Hollaender / Arr. G. Wunder
Любэ - Конь - A. Szaganow / I. Matwienko
Jeżeli jest - A. Osiecka / J. Bogacki
Konie - tekst polski: A. Osiecka / Wł. Wysocki
Modlitwa III - R. Riedel / P. Berger
Nocnoautobusowa - J. Kleyff
Cicho, cichuteńko - D. Czupkiewicz / J. Satanowski
Głwowa jak walizka - J. Kleyff
JUŻ / Płachta nieba - J. Kleyff
Spektakl wyjazdowy.
Agent: Kasia Szubińska
AGENT DO SPRAW MUZYCZNYCH I MAŁEJ FORMY TEATRALNEJ
tel. +48 662 344 006
email: k.szubinska@eventyteatralne.pl
Agent: Kasia Szubińska
AGENT DO SPRAW MUZYCZNYCH I MAŁEJ FORMY TEATRALNEJ
tel. +48 662 344 006
email: k.szubinska@eventyteatralne.pl
W swoim nowym recitalu w Teatrze Studio Ewa Błaszczyk opowiada swój los piosenkami m.in. Agnieszki Osieckiej, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Włodzimierza Wysockiego, Jacka Kleyffa. Część repertuaru, jak „Orszaki” jest powszechnie znana ale brzmi inaczej, nie tylko inaczej zinterpretowana ale niosąca inną niż dotychczas opowieść. Bardzo mi ten recital koresponduje z książką Mai Komorowskiej i Tadeusza Sobolewskiego „Pytania, które się nie kończą” – bo też jest o działaniu, o pracy, o krzątaniu się w życiu, wreszcie o szukaniu sensu w tym, w czym go czasem dostrzec najtrudniej. Biografia Ewy Błaszczyk jest doskonale znana – śmierć męża, choroba córki, walka o jej życie, później walka o jej prawo do leczenia, o jakość tego życia, o zrozumienie, że człowiek w śpiączce ma swój świat i swoje sny, w które nie potrafimy zajrzeć, działanie Fundacji Akogo (od A kogo to obchodzi?), budowa kliniki Budzik, w której wybudziło się już kilkanaścioro dzieci.
Znana jest jej działalność artystyczna i społeczna. Jej bezkompromisowość wobec siebie samej. To wszystko przebija z tekstów, jakie wykonuje zarówno grając w przedstawieniach teatralnych (choćby „Rok magicznego myślenia”) jak i śpiewając recitale (ostatnim był „Nawet gdy wichura” również na scenie Teatru Studio, którego jest aktorką). W swoim nowym wokalnym projekcie śpiewa o tym, że świat nawet jak się kończy nadal jest piękny, że można znaleźć w nim sens. Bo są sens, logika i porządek.
[Remigiusz Grzela]
Spektakl wyjazdowy.
Kontakt do agenta:
Kasia Szubińska
AGENT DO SPRAW MUZYCZNYCH I MAŁEJ FORMY TEATRALNEJ
tel. +48 662 344 006
email: k.szubinska@eventyteatralne.pl
Recenzje
Agnieszka Osiecka
Ewa Błaszczyk jest tajemnicą. Wiemy o niej sporo – przecież to gwiazda. Wiele jednak jest jeszcze zakryte.
Pracuje piekielnie dużo. Jest sobie sama sterem, żeglarzem, okrętem to znaczy menagerem, nierzadko – gdy o piosenkę chodzi - reżyserem, dyrektorem, i kostiumologiem. Rezultaty na tej swojej samotniczej drodze ma piękne. Przegląda tony zapisanego papieru, przesłuchuje kilometry taśmy, a gdy w końcu wybierze utwór dla siebie decyzja zawsze jest trafna.
Jakaś nerwica życia czai się w niej zimnym ogniem i popycha do wciąż nowego kroku i do nowego ryzyka. Piosenka jest w życiu Ewy niedzielą. Teatr poniedziałkiem. Dom odpoczynkiem.
Jej codziennością są filmy. W kinie porzuca ją gorączkowe napięcie, w kinie przychodzą sukcesy, w kinie tłumnie pojawiają się ludzie – koledzy, przyjaciele, widzowie. W kinie Ewa jest najmniej sama. Pierwsza jej rola - rola tragicznej więźniarki w filmie Saniewskiego – ma też bardzo silny wymiar ogólny. Jest jakby metaforą losu Polski w tym okresie. Jednakże czy w owym Nadzorze, czy wreszcie w szeroko znanych Zmiennikach – Ewa jest zawsze sobą. Ale przede wszystkim, choć tak często oglądamy jej twarz, pozostaje zagadką, tajemnicą. Dopóki w kobiecie jest tajemnica, jest przed nią wiele przyszłości, więcej przyszłości niż przeszłości…
Tajemnica jest dziewictwem duszy…
Jacek Wakar
Wielkie zwycięstwo Ewy Błaszczyk polega na tym, że znane od dawna piosenki odbieramy tak, jakbyśmy słyszeli je po raz pierwszy. Są zamkniętymi historiami (...) koralami nawlekanymi przez aktorkę.
Kolejnymi opowieściami jej opowieści.
Ewa proponuje teatr. W tym teatrze piosenki to 3, 4 minutowe opowieści o ludzkim losie. Pisane śmiechem, ale częściej łzami. Przeświadczone, że życie biegnie swoim rytmem. Nie zwolnisz go ani nie przyspieszysz.
Grzegorz Żurawiński
Konie Wł. Wysockiego – ta interpretacja miała Anielskie skrzydła, w której najlepiej objawia się rozdarta słowiańska dusza. Wykonaniu Ewy Błaszczyk było wszystko: przestrzeń, pragnienie wolności, miłość, tęsknota i ból.
Łukasz Maciejewski
Kiedy śpiewa, wszelkie kategoryzacje tracą sens i znaczenie. Piosenka literacka, aktorska, poetycka: Ewa Błaszczyk zwycięża z konwencjami. W jej głosie, obecności scenicznej, nie ma fałszu, formalnych nadwyżek, jedynie siła artystycznego, czyli ludzkiego przesłania. Fenomen Ewy Błaszczyk mieści się poza słowami, poza definicjami. Aktorce filmowej i teatralnej, piosenkarce i działaczce, pięknej kobiecie i wspaniałemu człowiekowi wierzy się bez zastrzeżeń.
To pełnoprawny spektakl, słuchając jej rozpoznajemy własne, najintymniejsze emocje. Afekt z songów Kleyffa, rozpacz z pieśni Koniecznego wg wiersza Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, egzystencjalne znaki zapytania z piosenek Osieckiej.
W interpretacjach Błaszczyk uśmiech nie ma kokieterii, a żal pretensji. Jej najnowszy recital to prośba o zgodę na przeżycie wszystkiego raz jeszcze, od nowa, jak w tytułowym przejmującym wyznaniu Ryszarda Riedla – prośba do matki, czyli do życia.
Remigiusz Grzela
SENS
Pozwól mi spróbować jeszcze raz. Niepewność mą wyleczyć(…) Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany. Chciałbym zobaczyć co dzieje się w mych snach i nie chcę płakać Panie Mój - śpiewał Ryszard Riedel w kultowym songu, z którym właściwie nie powinno się mierzyć. Ewa Błaszczyk śpiew ten utwór w swoim nowym recitalu, którego tytuł wzięła właśnie od Riedla „Pozwól mi spróbować jeszcze raz”. Śpiewa porażająco. Nie dlatego, że z powodzeniem mierzy się z Riedlem ale że właściwie z tym songiem prowadzi dialog. Ale w ogóle prowadzi dialog ze swoim doświadczeniem, życiem, smutkiem. Prowadzi tę rozmowę wydobywając z siebie światło. Jest artystką, jakich już niewiele. Pieśniarką-interpretatorką, dla której ważne jest słowo, jego znaczenia, jego siła wydobywana czasem choćby przez zmianę akcentu. To pieśniarka tej miary co Barbara czy Ute Lemper, których sceniczna osobowość, charyzma skupiają uwagę widza od ich pojawienia się na scenie do jej opuszczenia. Jakby stały wyłącznie w punktowym świetle.
Znana jest jej działalność artystyczna i społeczna. Jej bezkompromisowość wobec siebie samej. To wszystko przebija z tekstów, jakie wykonuje zarówno grając w przedstawieniach teatralnych (choćby „Rok magicznego myślenia”) jak i śpiewając recitale (ostatnim był „Nawet gdy wichura” również na scenie Teatru Studio, którego jest aktorką). W swoim nowym wokalnym projekcie śpiewa o tym, że świat nawet jak się kończy nadal jest piękny, że można znaleźć w nim sens. Bo są sens, logika i porządek.
Pojawia się na scenie w ciężkim skórzanym płaszczu. Trochę jakby przeszła z nim historię. Trochę żołnierskim, bo jeśli wojna jest to zmienia reguły gry, trzeba znieść więcej, trzeba być na wiele gotowym. Ten płaszcz pozwala jej się w sobie schować. Ogrzać się nim. Ale też pokazać siebie silniejszą. Znów przypomina się fragment z książki Mai Komorowskiej, która mówi, że grając postać zastanawia się idąc do teatru, czy dzisiaj ta postać, np. Winnie ze „Szczęśliwych dni” Becketta będzie dla niej jak płaszcz, który na siebie narzuci? Więc idzie ta postać – pieśniarka – artystka przez życie swoje i przez historię i wiemy, że ten marsz ma znaczenie, że ten marsz tak naprawdę pozwala żyć. Opowiada swoje życie raz to sentymentalnie, balladowo, raz to rockowo, czasem poetycko, czasem z poczuciem humoru. Ale ten świat jest gęsto tkany. Tak gęsto, że nagle my, widzowie, sami zaglądamy w siebie, zanurzamy się w jakimś smutku, którego często nie dopuszczamy do głosu. Żeby przejść psychoanalizę trzeba opowiedzieć. I ten recital opowiada bardzo dużo. Mówi o bólu i o utraconej radości. Mówi też o radości wydobywanej spod dna smutku. O jasności, która jest tak ważna, bo prowadzi. A prowadzi w gruncie rzeczy do oczyszczenia. Tak, nie wstydzę się, że wychodząc z tego recitalu czułem się trochę lepszy, silniejszy, może trochę bardziej świadomy, gotowy zobaczyć sprawy inaczej, zajrzeć w siebie trochę głębiej. To wielka rola teatru i piosenki.
Kilka zaśpiewanych przez Ewę Błaszczyk piosenek zapada w pamięć szczególnie. Jej wykonanie „Koni” Wysockiego jest wydarte z dna duszy. Przejmująco śpiewa piosenkę Marleny Dietrich, w „Pocałunkach” Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej przegląda się właściwie cały jej los. „Orszaki” śpiewa w półmroku, wydobywając z tej piosenki jeszcze więcej. To jak tlen móc zanurzać się w świecie tak ważnych, często wielkich piosenek.
Na scenie towarzyszy artystce córka, Marianna Janczarska (wokal i gitara), która dodaje temu recitalowi światła swoją świeżością interpretacji. Zwłaszcza śpiewając piękną balladę „If you want me” z filmu „Once” (wspólnie z Andrzejem „e-mollem” Kowalczykiem).
Widać, że dobrze czuje się Ewa Błaszczyk ze swoimi muzykami, którzy są nie akompaniatorami a partnerami na scenie. A są to muzycy z najwyższej ligi: Andrzej „e-moll” Kowalczyk, Marcin Partyka, Sebastian Feliciak.
Partnerem jest też kamera, która ujawnia na ekranie w tle różne detale, raz to zamazując (jakby klisza miała się spalić) raz wyostrzając obraz (jak w czasie wywoływania zdjęć w ciemni), przenikają przez to ilustracje filmowe realizowane przez ks. Wojtka Drozdowicza.
Od tygodnia sobie o tym recitalu myślę. Ciągle we mnie siedzi. Musiałem o nim napisać.
Zuzanna Suliga, Elektorat niezbyt wesołych ludzi, 7 lipca 2023
Napisać, że Ewa Błaszczyk na scenie jest znakomita, to tak, jakby nie postawić żadnej litery. Nie ułożyłam jeszcze w głowie wszystkich emocji, które przyniósł ten występ. Nie było chyba na sali kogoś, kto przeszedłby obok tego wydarzenia obojętnie. Wiele osób mówiło o oczyszczeniu i o tym, że artystka wykrzyczała to, co na co dzień tak boli, tak przeszkadza, tak uwiera. Widać, że staje przed publicznością po coś, nie idzie na skróty i oddaje siebie całkowicie. To piosenka aktorska najwyższej próby, w której waży się każde słowo. Taka, która nie potrzebuje wymyślnej oprawy, wizualizacji, widowiskowych strojów, doczepianych rzęs, ekstrawaganckiego makijażu.
Aktorka występuje w bieli: prosta marynarka, proste spodnie, charakterystyczna dla niej fryzura. Ta surowość i pewna sceniczna drapieżność są tylko jednymi z warstw, są na wierzchu, a pod nimi kryje się dużo delikatności i ciepła. To ciepło widać zwłaszcza w kontaktach z zespołem, który tworzy troje wyśmienitych muzyków: Marcin Partyka, Andrzej Kowalczyk i Sebastian Feliciak.
Błaszczyk sięga po słowa i kompozycje, które napisali najlepsi. Na czele właśnie z Osiecką. Na „Orszaki, dworaki” naprawdę warto było tyle poczekać. – Śpiewam tę piosenkę od wielu lat. Nie znalazłam lepszej, która porusza ten temat, więc będę to robić dalej – zapewniała Błaszczyk.
Najmocniej poruszył mnie chyba jednak „Niepokój”, kolejne cudo duetu Osiecka-Satanowski, ze „Stoisz przy drodze na jednej nodze to się przyglądaj mi” w refrenie. Podobne ciarki przyniosły narowiste „Konie” Włodzimierza Wysockiego (także przetłumaczone przez Osiecką). Zresztą ta wyliczanka „naj” nie ma sensu, niemal zaśpiewane przez Błaszczyk wszystkie utwory na taki przedrostek zasłużyły. Bo i setlista była wyjątkowa, taka dla nadwrażliwców, dla pogubionych, ale i tych, którzy mają „poczucie szczęścia nawet gdy wichura”. Taka jest właśnie np. „Nocnoautobusowa” Jacka Kleyffa, napisana – zgodnie z tytułem - nocą, w autobusie (jak wyjaśniła Błaszczyk).
Koncert trwał niespełna półtorej godziny. Dla wszystkich obecnych – zbyt krótko. Wyprosiliśmy bis. Otrzymaliśmy taki z żartobliwym przekazem, żebyśmy się nie znudzili. – Zaśpiewam „Gdy mnie będziesz już miał dosyć” – zadeklarowała artystka. I tak „Nie zabijaj mnie powoli” Osieckiej ostatecznie zwieńczyło ten wieczór, zostawiając poczucie, że chciałoby się więcej.
[Remigiusz Grzela]
Spektakl wyjazdowy.
Kontakt do agenta:
Kasia Szubińska
AGENT DO SPRAW MUZYCZNYCH I MAŁEJ FORMY TEATRALNEJ
tel. +48 662 344 006
email: k.szubinska@eventyteatralne.pl
Recenzje
Agnieszka Osiecka
Ewa Błaszczyk jest tajemnicą. Wiemy o niej sporo – przecież to gwiazda. Wiele jednak jest jeszcze zakryte.
Pracuje piekielnie dużo. Jest sobie sama sterem, żeglarzem, okrętem to znaczy menagerem, nierzadko – gdy o piosenkę chodzi - reżyserem, dyrektorem, i kostiumologiem. Rezultaty na tej swojej samotniczej drodze ma piękne. Przegląda tony zapisanego papieru, przesłuchuje kilometry taśmy, a gdy w końcu wybierze utwór dla siebie decyzja zawsze jest trafna.
Jakaś nerwica życia czai się w niej zimnym ogniem i popycha do wciąż nowego kroku i do nowego ryzyka. Piosenka jest w życiu Ewy niedzielą. Teatr poniedziałkiem. Dom odpoczynkiem.
Jej codziennością są filmy. W kinie porzuca ją gorączkowe napięcie, w kinie przychodzą sukcesy, w kinie tłumnie pojawiają się ludzie – koledzy, przyjaciele, widzowie. W kinie Ewa jest najmniej sama. Pierwsza jej rola - rola tragicznej więźniarki w filmie Saniewskiego – ma też bardzo silny wymiar ogólny. Jest jakby metaforą losu Polski w tym okresie. Jednakże czy w owym Nadzorze, czy wreszcie w szeroko znanych Zmiennikach – Ewa jest zawsze sobą. Ale przede wszystkim, choć tak często oglądamy jej twarz, pozostaje zagadką, tajemnicą. Dopóki w kobiecie jest tajemnica, jest przed nią wiele przyszłości, więcej przyszłości niż przeszłości…
Tajemnica jest dziewictwem duszy…
Jacek Wakar
Wielkie zwycięstwo Ewy Błaszczyk polega na tym, że znane od dawna piosenki odbieramy tak, jakbyśmy słyszeli je po raz pierwszy. Są zamkniętymi historiami (...) koralami nawlekanymi przez aktorkę.
Kolejnymi opowieściami jej opowieści.
Ewa proponuje teatr. W tym teatrze piosenki to 3, 4 minutowe opowieści o ludzkim losie. Pisane śmiechem, ale częściej łzami. Przeświadczone, że życie biegnie swoim rytmem. Nie zwolnisz go ani nie przyspieszysz.
Grzegorz Żurawiński
Konie Wł. Wysockiego – ta interpretacja miała Anielskie skrzydła, w której najlepiej objawia się rozdarta słowiańska dusza. Wykonaniu Ewy Błaszczyk było wszystko: przestrzeń, pragnienie wolności, miłość, tęsknota i ból.
Łukasz Maciejewski
Kiedy śpiewa, wszelkie kategoryzacje tracą sens i znaczenie. Piosenka literacka, aktorska, poetycka: Ewa Błaszczyk zwycięża z konwencjami. W jej głosie, obecności scenicznej, nie ma fałszu, formalnych nadwyżek, jedynie siła artystycznego, czyli ludzkiego przesłania. Fenomen Ewy Błaszczyk mieści się poza słowami, poza definicjami. Aktorce filmowej i teatralnej, piosenkarce i działaczce, pięknej kobiecie i wspaniałemu człowiekowi wierzy się bez zastrzeżeń.
To pełnoprawny spektakl, słuchając jej rozpoznajemy własne, najintymniejsze emocje. Afekt z songów Kleyffa, rozpacz z pieśni Koniecznego wg wiersza Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, egzystencjalne znaki zapytania z piosenek Osieckiej.
W interpretacjach Błaszczyk uśmiech nie ma kokieterii, a żal pretensji. Jej najnowszy recital to prośba o zgodę na przeżycie wszystkiego raz jeszcze, od nowa, jak w tytułowym przejmującym wyznaniu Ryszarda Riedla – prośba do matki, czyli do życia.
Remigiusz Grzela
SENS
Pozwól mi spróbować jeszcze raz. Niepewność mą wyleczyć(…) Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany. Chciałbym zobaczyć co dzieje się w mych snach i nie chcę płakać Panie Mój - śpiewał Ryszard Riedel w kultowym songu, z którym właściwie nie powinno się mierzyć. Ewa Błaszczyk śpiew ten utwór w swoim nowym recitalu, którego tytuł wzięła właśnie od Riedla „Pozwól mi spróbować jeszcze raz”. Śpiewa porażająco. Nie dlatego, że z powodzeniem mierzy się z Riedlem ale że właściwie z tym songiem prowadzi dialog. Ale w ogóle prowadzi dialog ze swoim doświadczeniem, życiem, smutkiem. Prowadzi tę rozmowę wydobywając z siebie światło. Jest artystką, jakich już niewiele. Pieśniarką-interpretatorką, dla której ważne jest słowo, jego znaczenia, jego siła wydobywana czasem choćby przez zmianę akcentu. To pieśniarka tej miary co Barbara czy Ute Lemper, których sceniczna osobowość, charyzma skupiają uwagę widza od ich pojawienia się na scenie do jej opuszczenia. Jakby stały wyłącznie w punktowym świetle.
Znana jest jej działalność artystyczna i społeczna. Jej bezkompromisowość wobec siebie samej. To wszystko przebija z tekstów, jakie wykonuje zarówno grając w przedstawieniach teatralnych (choćby „Rok magicznego myślenia”) jak i śpiewając recitale (ostatnim był „Nawet gdy wichura” również na scenie Teatru Studio, którego jest aktorką). W swoim nowym wokalnym projekcie śpiewa o tym, że świat nawet jak się kończy nadal jest piękny, że można znaleźć w nim sens. Bo są sens, logika i porządek.
Pojawia się na scenie w ciężkim skórzanym płaszczu. Trochę jakby przeszła z nim historię. Trochę żołnierskim, bo jeśli wojna jest to zmienia reguły gry, trzeba znieść więcej, trzeba być na wiele gotowym. Ten płaszcz pozwala jej się w sobie schować. Ogrzać się nim. Ale też pokazać siebie silniejszą. Znów przypomina się fragment z książki Mai Komorowskiej, która mówi, że grając postać zastanawia się idąc do teatru, czy dzisiaj ta postać, np. Winnie ze „Szczęśliwych dni” Becketta będzie dla niej jak płaszcz, który na siebie narzuci? Więc idzie ta postać – pieśniarka – artystka przez życie swoje i przez historię i wiemy, że ten marsz ma znaczenie, że ten marsz tak naprawdę pozwala żyć. Opowiada swoje życie raz to sentymentalnie, balladowo, raz to rockowo, czasem poetycko, czasem z poczuciem humoru. Ale ten świat jest gęsto tkany. Tak gęsto, że nagle my, widzowie, sami zaglądamy w siebie, zanurzamy się w jakimś smutku, którego często nie dopuszczamy do głosu. Żeby przejść psychoanalizę trzeba opowiedzieć. I ten recital opowiada bardzo dużo. Mówi o bólu i o utraconej radości. Mówi też o radości wydobywanej spod dna smutku. O jasności, która jest tak ważna, bo prowadzi. A prowadzi w gruncie rzeczy do oczyszczenia. Tak, nie wstydzę się, że wychodząc z tego recitalu czułem się trochę lepszy, silniejszy, może trochę bardziej świadomy, gotowy zobaczyć sprawy inaczej, zajrzeć w siebie trochę głębiej. To wielka rola teatru i piosenki.
Kilka zaśpiewanych przez Ewę Błaszczyk piosenek zapada w pamięć szczególnie. Jej wykonanie „Koni” Wysockiego jest wydarte z dna duszy. Przejmująco śpiewa piosenkę Marleny Dietrich, w „Pocałunkach” Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej przegląda się właściwie cały jej los. „Orszaki” śpiewa w półmroku, wydobywając z tej piosenki jeszcze więcej. To jak tlen móc zanurzać się w świecie tak ważnych, często wielkich piosenek.
Na scenie towarzyszy artystce córka, Marianna Janczarska (wokal i gitara), która dodaje temu recitalowi światła swoją świeżością interpretacji. Zwłaszcza śpiewając piękną balladę „If you want me” z filmu „Once” (wspólnie z Andrzejem „e-mollem” Kowalczykiem).
Widać, że dobrze czuje się Ewa Błaszczyk ze swoimi muzykami, którzy są nie akompaniatorami a partnerami na scenie. A są to muzycy z najwyższej ligi: Andrzej „e-moll” Kowalczyk, Marcin Partyka, Sebastian Feliciak.
Partnerem jest też kamera, która ujawnia na ekranie w tle różne detale, raz to zamazując (jakby klisza miała się spalić) raz wyostrzając obraz (jak w czasie wywoływania zdjęć w ciemni), przenikają przez to ilustracje filmowe realizowane przez ks. Wojtka Drozdowicza.
Od tygodnia sobie o tym recitalu myślę. Ciągle we mnie siedzi. Musiałem o nim napisać.
Zuzanna Suliga, Elektorat niezbyt wesołych ludzi, 7 lipca 2023
Napisać, że Ewa Błaszczyk na scenie jest znakomita, to tak, jakby nie postawić żadnej litery. Nie ułożyłam jeszcze w głowie wszystkich emocji, które przyniósł ten występ. Nie było chyba na sali kogoś, kto przeszedłby obok tego wydarzenia obojętnie. Wiele osób mówiło o oczyszczeniu i o tym, że artystka wykrzyczała to, co na co dzień tak boli, tak przeszkadza, tak uwiera. Widać, że staje przed publicznością po coś, nie idzie na skróty i oddaje siebie całkowicie. To piosenka aktorska najwyższej próby, w której waży się każde słowo. Taka, która nie potrzebuje wymyślnej oprawy, wizualizacji, widowiskowych strojów, doczepianych rzęs, ekstrawaganckiego makijażu.
Aktorka występuje w bieli: prosta marynarka, proste spodnie, charakterystyczna dla niej fryzura. Ta surowość i pewna sceniczna drapieżność są tylko jednymi z warstw, są na wierzchu, a pod nimi kryje się dużo delikatności i ciepła. To ciepło widać zwłaszcza w kontaktach z zespołem, który tworzy troje wyśmienitych muzyków: Marcin Partyka, Andrzej Kowalczyk i Sebastian Feliciak.
Błaszczyk sięga po słowa i kompozycje, które napisali najlepsi. Na czele właśnie z Osiecką. Na „Orszaki, dworaki” naprawdę warto było tyle poczekać. – Śpiewam tę piosenkę od wielu lat. Nie znalazłam lepszej, która porusza ten temat, więc będę to robić dalej – zapewniała Błaszczyk.
Najmocniej poruszył mnie chyba jednak „Niepokój”, kolejne cudo duetu Osiecka-Satanowski, ze „Stoisz przy drodze na jednej nodze to się przyglądaj mi” w refrenie. Podobne ciarki przyniosły narowiste „Konie” Włodzimierza Wysockiego (także przetłumaczone przez Osiecką). Zresztą ta wyliczanka „naj” nie ma sensu, niemal zaśpiewane przez Błaszczyk wszystkie utwory na taki przedrostek zasłużyły. Bo i setlista była wyjątkowa, taka dla nadwrażliwców, dla pogubionych, ale i tych, którzy mają „poczucie szczęścia nawet gdy wichura”. Taka jest właśnie np. „Nocnoautobusowa” Jacka Kleyffa, napisana – zgodnie z tytułem - nocą, w autobusie (jak wyjaśniła Błaszczyk).
Koncert trwał niespełna półtorej godziny. Dla wszystkich obecnych – zbyt krótko. Wyprosiliśmy bis. Otrzymaliśmy taki z żartobliwym przekazem, żebyśmy się nie znudzili. – Zaśpiewam „Gdy mnie będziesz już miał dosyć” – zadeklarowała artystka. I tak „Nie zabijaj mnie powoli” Osieckiej ostatecznie zwieńczyło ten wieczór, zostawiając poczucie, że chciałoby się więcej.